Czwarta rocznica maratonu

Minęło już 4 lata odkąd udało mi się pobiec mój pierwszy maraton. Zrobiłem to z pewnego rodzaju pompą i w świetle kilku fleszy. Wszystko za sprawą wygranego konkursu, którego nagrodą był pakiet startowy w Warszawskim Maratonie wraz z całą oprawą medialną. Niezaprzeczalnie był to ważny moment w moim życiu. Był to jednak też czas weryfikacji wartości w moim życiu, choć na efekty musiałem jeszcze trochę poczekać. W końcu nic nie dzieje się tak od ręki…

Podczytywałem ostatnio artykuły opublikowane z okazji mojego biegania (byłem zobligowany do udzielenia kilku wywiadów, m. in.: wywiad w portalu warszawa.sport.pl) a potem mój osobisty wpis na tym blogu (post na poprzednim blogu). Ciekawa podróż w przeszłość, w moje odczucia, rozterki, radości i cienie. To z kolei budzi kolejne refleksje. Stąd być może nowe postanowienie, aby ponownie wrócić do pisania jak to jest z tym moim bieganiem.

Dziś ze wstydem patrzę na wpisy, w których z żalem wskazywałem na rodzinę, że mnie nie wspiera. Co więcej! W pewnym momencie dochodzę do wniosku, że największą przeszkodą, demotywatorem są właśnie najbliżsi. To trochę tak, jakbym chciał powiedzieć, że jeśli przestanę biegać, to przestanę oddychać. Czyli rodzina zabiera mi ten tlen. Wtedy rysowałem to w sposób przejaskrawiony. Dziś wypowiedzi te mają nieco inny odcień. Może przede wszystkim dlatego, że w moje bieganie lekko zaangażowała się też moja rodzina? A może właśnie się zaangażowała, bo ja nie stawiam biegania już na tak wysokim piedestale?

Jakkolwiek do tego tematu pojedziemy, realizacja naszych pasji zawsze jest kosztem czasu rodziny. Nie będzie więc nikt zadowolony, że wydzierasz im kolejne godziny, które mógłbyś poświęcić właśnie im. Jak to z reguły bywa – musimy znaleźć jakiś kompromis. Ja z treningami biegackimi, dla przykładu, przeszedłem na poranne bieganie. Dziś wstałem o godzinie 6:00 aby pobiegać. Tak samo wstaję i w sobotę i w niedzielę – tylko na okoliczność biegania. Rodzina wtedy śpi. Gdy wracam, często dopiero się podnoszą. Nie wydzieram ani sobie ani im naszego wspólnego czasu. Co więcej: gotuję się na wspólne śniadanie, które jest jednym ze wspanialszych momentów weekendowego pożycia…

Nie mam jednak recepty. Wiele zależy od naszego szacunku wobec drugiej osoby, od naszego nastawiania, wartościowania itd. Jedno co pewne, to fakt, że akceptacja moich fascynacji przez rodzinę jest wielkim zastrzykiem energii, której będę szukał tak często jak to możliwe.

post


Dodaj komentarz