Legionowska Katorga

Dziś dalszy ciąg wspominek zeszłego roku 😉

Tydzień po Ultramaratonie Powstańca (przypomnę: przebiegłem 45km) szarpnąłem się na inną katorgę: Legionowską Katorgę. Ze względu na liczne i różne okoliczności, nie mogłem wystartować tak jak był wyznaczony termin. Organizator jednak zapewniał, że impreza trwa dobę i walczymy przez dobę. Według moich wyliczeń jedną pętlę powinienem dać radę nawet jeśli wystartuję o godzinie 23:00.

Czym jest Legionowska Katorga? W zasadzie nie jest to nieformalny twór o dość otwartej i zdecydowanie chaotycznej formie. Na tyle chaotycznej, że w zasadzie nawet ciężko określić, kto jest inicjatorem. Ale formalności zostawmy na boku. Przyjrzyjmy się formule. Jest wyznaczonych 24 godziny (pełna, ciągła doba), w których pokonujemy pętlę 100km – przynajmniej raz. Jeśli ktoś ma ochotę powalczyć: może podjąć drugą pętlę. Wygrany: brak. Pieniążki idą (ponoć) na cele charytatywne – ostatecznie nawet nie sprawdzałem. Trasa przygotowana przez… w zasadzie też ciężko powiedzieć.

Po 23:00, zgodnie z pierwotnymi założeniami, odwożąc syna z pracy do domu, postanowiłem wstąpić do „bazy” imprezy, aby upewnić się, że mogę ruszyć na trasę. Jakieś było moje zdziwienie, gdy okazało się, że tam nikogo nie ma! Wiele wskazywało na to, że impreza już się zakończyła. Podjąłem mimo to sms’ową rozmowę, próbując ustalić co z imprezą, która tak była reklamowana? Faktycznie: wszyscy już swoje zrobiliśmy, więc się rozeszliśmy do domu.

Udało się jednak przedłużyć imprezę (wtedy wydawało mi się to takie ekstra, że ktoś wydłuża dla mnie imprezę!) i miałem na spokojnie startować w niedzielę rano, aby za dnia pokonać i tak dość trudną trasę. Tak też zrobiłem: rano, po godzinie 10:00 ruszyłem samotnie na szlak.

Trasa piękna, trudna, pokręcona, dająca i nerwa i radości. Dająca też dobrze w kość. 100 kilometrów tłuczenia się po lasach daje nieco popalić 😉 W czasie tej wyprawy spaliłem blisko 3800 kcal(!). Po jej pokonaniu wyglądałem jak górnik po pełnej zmianie. Duża satysfakcja i frajda. Gdyby jednak nie mały szczegół…

Jako, że temat imprezy to pomoc charytatywny, to wpłaciłem podwójną kwotę – zwłaszcza, że specjalnie dla mnie przedłużono imprezę. W zamian za pokonanie trasy miałem otrzymać drobne upominki, mające nagrodzić trud i zaangażowanie. Organizator solennie mi to obiecał. Tak, obiecał. A przecież wiadomo jak jest z obiecywankami. Minął rok i nie usłyszałem nawet „dziękuję”. I jak to z reguły bywa w takich przypadkach, facet skutecznie mnie zniechęcił do podejmowania innych imprez organizowanych przez tego człowieka. Choć tak na prawdę, czy on na prawdę jest organizatorem?…

Piepszyć Katorgę! Pozostaje mi mieć nadzieję, że pieniądze trafiły dla potrzebujących. Mi pozostało wspaniałe wspomnienie z mojej pierwszej setki na rowerze MTB w wybitnie trudnym terenie. Tego warto było doświadczyć!


Dodaj komentarz